Jak się pierdoli to wszystko na raz...

Dzisiaj o 8.30 oznajmiono mojej grupie seminaryjnej na uczelni, że nie mamy promotora... A mamy 7 miesięcy do obrony... Nie mamy nic napisane, bo tamten promotor stwierdził, że mamy w wakacje niczego nie pisać...

To jest jakaś porażka. Totalna porażka. Nie wiem jak można tak potraktować studenta, który płaci 5000 zł rocznie czesnego?!

Myślę, żeby w przyszłości się przebranżowić i zająć rękodziełem, ale muszę jeszcze się odkuć. Chcę mieć też jakiekolwiek pewne źródło dochodu. Chcialabym zajść w ciążę i wtedy pracować nad jakimś portfolio.

Dzisiaj już odrobinę lepiej się czuję. W nocy miałam doła, ale wierzę, a raczej chcę wierzyć, że będzie dobrze.

Chcę uczyć dzieciaki w klasach 1-3 i przedszkolaki angielskiego, chyba odpuszczę świetlicę, chociaż jest dużo plusów pracy tam. Przede wszystkim nie ma tam działań dydaktycznych, co wiąże się z mniejszą papierologią, brakiem potrzeby przygotowywania się do zajęć. Minusem jest próba współpracy z nauczycielką, która jest zaborczą indywidualistką. Nie respektuje granic i jest bardzo specyficzna. Niby miała, ale nie potrafi tworzyć wspólnie czegoś - wszystko chce mieć po swojemu.

Teraz siedzę na uczelni i czuję frustrację - bo otaczają mnie osoby, które się ze sobą przyjaźnią, a ja nie jestem mile widziana. Ale są zalety, bo mogę sobie potestować trochę i posprawdzać moje różne schematy. Nie zdobędę tu przyjaciół, ale obserwuję jak ludzie reagują na moje zachowania. Zaczynam zauważać, w jakich sytuacjach nie jestem mile widziana w towarzystwie.

Czuję, że ludzie nie zawsze chcą ze mną rozmawiać, bo dużo narzekam i się wkurzam. Są ludzie, którzy mnie lubią i akceptują, mimo tych wad.

Zobaczymy jak to będzie. Na pewno się nie poddam.

Widzę, że grupy powyżej 15 osób mnie przytłaczają, bo składają się z wielu mniejszych grupek. A ja nigdy nie wiem, z którą powinnam się związać - jakoś skaczę od jednej do drugiej i koniec końców nie związuję się z żadną.

Muszę przestać zastanawiać się co inni ludzie o mnie myślą - ciężko odpuścić, bo zawsze chciałam być zauważona. Jak nie udawało się z dobrej strony, to robiłam głupoty - żeby ktokolwiek mnie zauważył. Zawsze musiałam dzielić uwagę rodziców między siebie, a brata bliźniaka. Więc wyrobiłam sobie chory mechanizm. Pracuję nad tym.

Wczoraj czytam a dawne wpisy, tak po prostu, żeby przypomnieć sobie co czułam i jak było. Doszłam do wniosku: głupi jest szczęśliwszy. Jak byłam zakochana w moim chłopaku, na początku związku to byłam szczęśliwa, bo hormony wyprały mi mózg. A ja na codzień jakoś łapię tylko te negatywne emocje, a jesienna szarga nie pomaga :/

No to wypisałam się troszkę.

Dziękuję, że część z Was jeszcze czasem tu zagląda i mnie wspiera. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bez leków życie nie wygląda tak samo....

Układanie, porządkowanie, sprzątanie...