Czemu tak ciężko uczyć się na błędach?
Właśnie dostałam wyniki egzaminu językowego. Po raz drugi oblałam, poprawiłam się o cały jeden punkt.
Brakło mi dwóch punktów, żeby otrzymać certyfikat uprawniający mnie do nauczania. Wiem, że oblałam, bo nie umiem rozwiązywać testów. Wszyscy zawsze dziwią mi się, że oblewam testy wyboru - po prostu dla mojego kreatywnego mózgu wybranie spośród opcji a), b) lub c) jest nie do przejścia. Nigdy nie będę osobą pod klucz....
Jestem podłamana, bo wiem, że potrafię język i potrafię go nauczyć dzieci. Najgorzej, że nie będę mogła być zatrudniona. Kocham uczyć małe dzieci i uważam, że wytyczne ministerstwa dla nauczyciela języka obcego w przedszkolu są conajmniej wygórowane. Magister z uprawnieniami pedagogicznymi, dodatkowym przygotowaniem metodycznym z każdego języka, którego się naucza i certyfikat z danego języka. Nie liczy się, że na studiach (licencjat, magister i podyplomówka z języka) mam zaliczoną znajomość języka obcego... Po co w takim razie w ogóle ten przedmiot, skoro nie poświadcza mojej znajomości języka i muszę robić durne, bardzo kosztowne certyfikaty , które sprawdzają umiejętność rozwiązywania testów "pod klucz", a nie faktycznej znajomości języka?!
Jestem rozgoryczona, szczególnie, że po covidzie straciłam pamięć i zapomniałam bardzo dużą część mojego zaplecza językowego :(
Z drugiej strony, widzę pozytyw tej sytuacji i wiem, że nigdy więcej nie będę szukać pracy, zanim nie będę mieć kompletu dokumentów.
Dawno nie pisałam na blogu, bo za dużo się u mnie działo. Za dużo emocji i za dużo trudów...
Byłam w wakacje na obozie jako wychowawca... Chciałam zarobić, bo przez kilka miesięcy dostawałam tylko 70% wypłaty... A studia, certyfikaty i życie kosztują i to coraz więcej :/
Popełniłam błąd jadąc tam, bo na prawdę to mnie totalnie zorało. Cały czas żyłam w strachu, że jakiś koń mnie stratuje (to były obozy konne)... Że prąd mnie porazi (pod prysznicem kopał mnie prąd, bo były jakieś problemy z instalacją elektryczną i uziemieniem)... No i w dodatku moja odporność znów osłabła, bo na północy Polski strasznie piździ. Kobieta, która mnie zatrudniała, nie chciała z początku dać mi umowy, bo jestem "za stara" i musiałaby płacić mi ZUSy. Nie wspomnę już o fakcie, że nie zgłosiła mnie do ubezpieczenia i uważała, że skoro przyjeżdżam do pracy, to powinnam być ubezpieczona (no pewnie kurwa, ona nie jest moim pracodawcą, bo chce żebym pracowała na czarno -.-).
Ale generalnie powoli, ogarniam się po tej traumie. Teraz w szkole w świetlicy czuję się dobrze, mam super koleżankę w grupie, którą prowadzimy. W przedszkolu też jest fajnie, ale ze względu na brak uprawnień nie wiem, czy dyrekcja nie zerwie ze mną umowy... Ale jestem w miarę dobrej myśli, bo wiem, że jest coraz mniej frajerów, takich jak ja, którzy chcą się taplać w tym oświatowym szambie. Pracy jest aż za dużo, bo non stop mam oferty pracy.
Siedzę teraz na L4, a jest dopiero drugi tydzień września. No cóż, nic na to nie poradzę, z gorączką,kaszlem i katarem nie pójdę do pracy. Zawsze źle się czuję, jak jestem na L4 - taki dyskomfort, że nie powinno się siedzieć w domu, bo trzeba pracować. To jest kwestia nad którą pracuję s mojej głowie, bo człowiek nie powinien mieć wyrzutów sumienia z powodu choroby.
Cały czas też żyję w strachu o pracę, bo mam wrażenie, że wszystko robię źle i że wyrzucą mnie z pracy, tak jak poprzednim razem. Pierwszy raz w życiu zależy mi na zostaniu w pracy, której się podjęłam, bo zwyczajnie mi tam dobrze. A wiem, że sobie trochę złą opinię na początku wyrobiłam. Po tych wszystkich problemach z poprzednimi pracodawcami, niestety nie ufam nikomu. Upominam się o każdą złotówkę, a to czasem nie jest zbyt dobre. U mnie jest albo czarne, albo białe - nie ma szarości. Albo ktoś mnie wykorzystuje, albo nie.
Z drugiej strony dyrektorka wyjaśniła ze mną sytuacje, co mnie cieszy, bo chciała zrozumieć co mną kierowało. Postaram się szybko wykurować i wykazać w szkole chociaż drobną inicjatywę. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Komentarze
Prześlij komentarz